Nie spotkałem tej kawy w żadnym sklepie internetowym ani stacjonarnym, przynajmniej w mojej okolicy. Spotkałem ją na jednej z grup facebukowych i postanowiłem zamówić, spróbować a teraz podzielę się wrażeniami.
Opakowanie kawy …
Rzuca lub zwraca na siebie uwagę tym, że w odróżnieniu to ogólnie panującego trendu nie jest kolorowe, tylko czarno białe. Pierwsze skojarzenie związane z opakowaniem było takie, że będzie to kawa dobra albo zła. Black lub white.
A to ziarno nazywa się …
Czarna Magia toż to strzał w dziesiątkę. Usiadła czarownica przy kawie i rzuciła urok. Blady Świt to wypisz wymaluj poranek wzywający pomocy. Dwie kolejne kawy brzmią bardziej swojsko Indonesia Sulawesi Kalossi i India Monsooned Malabar.
I jak było ?
Początek kawowej przygody to Indonezja Sulawesi Kalossi, 100% arabica, ziarno przeznaczone do espresso. My poznaliśmy się w metodach przelewowych. I był to bardzo udany, owocowy zaczyn do dalszego zapoznania się. Kawa niezwykle gładka, o ciepłym owocowym bukiecie, w którym na zmianę pojawiają się nuty cytryny z przeplataną porzeczką.
India Monsooned Malabar to kawa, którą zawsze zamawiam, ilekroć widzę ją w ofercie palarni kawy. Z tego to powodu, że dawno temu – można to znaleźć na blogu – kupiłem już taką kawę i mam punkt odniesienia. A wypiłem już jej dużo.
A wszystko za sprawą ziarna, odmiana timor, region Karnataka. Nie tyle szukam w tej kawie podobieństw do pierwszej poznanej kawy z tego rejonu, sprawdzam, jak to ziarno potraktował, coffeeroaster – kawy wypalacz.
Oczekiwałem głębi gorzkiej czekolady, posypanej obficie orzechami. I spotkała mnie niespodzianka kawy wypalacz, potraktował kawę niezwykle łagodnie. Znalazłem w niej wszystko, z wyjątkiem kawowego polotu. Kawa deserowa, popołudniowa.
Blady Świt to 60/40 arabica i robusta. Kupiłem, bo wiedziałem, że niedługo wybieram się w dłuższą podróż i będę potrzebował naturalnego dopalacza, który doda skrzydeł i to dosłownie. Energetyki nie robią na mnie wrażenia: raz są niesmaczne i nie dają kopa.
Droga była długa, kawa zaparzona do kinto, zapakowana tuż przy kierowcy, w miejscu przeznaczonym na tego typu trunki. Jechałem i korzystałem z dobrodziejstwa kofeiny za sprawą robusty. Kawa była ciemna, gorzkawa (nie używam cukru), chropowata. Tego się spodziewałem i to dostałem.
Czarna Magia, do tej kawy to mnie nazwa przyciągnęła. Lubię takie klimaty i nie mogłem sobie odmówić bliższego poznania. A tu pewna niespodzianka, bo z jednej strony czuję owocowe klimaty, a z drugiej jakby ktoś im moc odebrał. I tak zastanawiałem się, czy ta czarownica nie pomyliła zaklęć albo odebrała moim kubkom smakowym moc. Powinna spłonąć na stosie.
Na chwilę obecną przygoda z Café Panamera w czterech odsłonach dobiegła końca. Za pewien okres będę miał ochotę na następne spotkanie. Tym razem spotkamy się przy espresso, gdyż zdaję sobie sprawę, że mogła stracić nieco uroku.